poniedziałek, 5 września 2011

Sea, Sun, Sand and....



Gilli Air miała być naszym ostatnim miejscem przed powrotem do Bangkoku. Jednak jak wspomniałem w poprzednim poście czegoś nam brakowało na "naszej" wyspie. No właśnie po kilku dniach luzowania się dotarło do nas że tak naprawdę nie mamy możliwości korzystania z tego co nas otacza. Otóż, wyspa Gilli Air jest otoczona tak zwanym murem, czyli bardzo rozległym koralowym i porośniętym glonami wypłyceniem zakończonym ostra krawędzią zbudowaną ze skał. Taki układ powodował że tak naprawdę nie mieliśmy możliwości plażowania ani tym bardziej popływania w krystalicznie czystej oceanicznej wodzie, bo regularny odpływ zaczynający się już koło godziny 1100, całkowicie nam to uniemożliwiał. Z utęsknieniem spoglądaliśmy na piaszczyste plaże odległej o 2km Gili Meno, które pomimo odpływu przez cały dzień były dostępne i cudownie błyszczały w słońcu bielą koralowego piasku...
Ponieważ jednocześnie kończyła się nam gotówka, postanowiliśmy na jeden dzień popłynąć na Gilli Travangan, by nieco urozmaicić sobie monotonię pobytu na Air a jednocześnie zobaczyć coś nowego.
Pierwszy kontakt z Travanganem wcale nie był taki straszny jak mi wcześniej to opisywano, wręcz przeciwnie, gdy już załatwiliśmy wypłatę gotówki z bankomatu i znaleźliśmy miejsca z tanim lokalnym jedzeniem udaliśmy się na plażę i od razu pożałowaliśmy że nie było tu nas od początku.
Hmmm, no cóż niektórzy będą się zżymać że dużo ludzi że imprezownia itp., że drogawo ale przecież znaleźliśmy nocleg za mniej niż 150 tyś. IDR, i to co najważniejsze - PIĘKNĄ PIASZCZYSTĄ PLAŻĘ z bezpośrednim dostępem do rafy koralowej. Decyzja nie była natychmiastowa, ale na ostatnie dwa dni przenieśliśmy się na Gili Travangan i pełnymi garściami korzystaliśmy z tego co wyspa może ofiarować czyli Sea, Sun, Sand and... wszystko inne. Wiem jedno po dwóch czy trzech dniach na Gilli Air powinniśmy spędzić kolejne 5 dni na Travanganie a nie odwrotnie.
Ta sytuacja poskutkowała bardzo mocnym postanowieniem, iż podczas planowania kolejnego wyjazdu miejsce na plażowanie zostanie ściśle określone i wybrane tylko z pewnych i sprawdzonych lokalizacji.
Zdjęcia z Gilli Travangan

Więcej zdjęć z Gilli Travangan

Gilli Air i grilowe uczty

Nareszcie!
Wreszcie po wielu trudach i częściowych niepowodzeniach dotarliśmy w miejsce gdzie, aż się chce wypoczywać. Hmm, choć początkowo w swoich planach odrzucałem pobyt na wyspach Gilli, to jednak życie zweryfikowało mój pogląd na ta sprawę. No cóż, nieważne jesteśmy już tu i się bardzo cieszymy.
Dookoła rozciąga się piękny widok tropikalnej koralowej wyspy, a właściwie kilku wysp, bo na północny zachód od Lomboku leżą aż trzy wyspy Gilli. My przybyliśmy na Gilli Air korzystając oczywiście jedynie z lokalnego transportu, nie dając się do samego końca różnej maści naciągaczom i oszustom począwszy od gości na dworcu autobusowym w Mataram a skończywszy na cwaniaczkach przy promie w Bangsal próbujących wyłudzić kasę za możliwość wejścia na prom.
Po dotarciu na samą wyspę tradycyjnie już olewając gości od kucyków i bryczek pomaszerowaliśmy poszukać noclegu. Nie było łatwo i tanio ale ostatecznie znaleźliśmy odpowiednie miejsce za akceptowalną kwotę 150 tyś. IDR, która dzięki targowaniu udało się obniżyć do 130 tyś.
Tym samym rozpoczęliśmy sześciodniowy pobyt na Gilli Air który w pełni poświęciliśmy na relaks, plażowanie i objadanie się lokalnymi specjałami. Żeby utrzymać nasz budżet w odpowiednich ryzach przemaszerowaliśmy cała wyspę dookoła oraz wzdłuż i w poprzek co zaowocował odkryciem licznych lokalnych sklepów i miejsc z jedzeniem z normalnymi cenami.
Nasi gościnni i uprzejmi gospodarze udostępnili nam także swoja kuchnie oraz wszelkie tam znajdujące się sprzęty co zaowocowało stworzeniem miejsca do grilowania, a tym samym dwoma kulinarnymi ucztami ze świeżych ryb i owoców morza. Co więcej, z "resztek: które pozostały z zakupów, Dasi udało sie też przyrządzić pyszną lokalną potrawę zwaną mie goreng.
Tak wiec czas na wyspie upływał nam na chilowaniu się i czerpaniu pełnymi garściami z indonezyjskich smaków, jedynie piwa nam brakowało bo tak jak w całej Indonezji ceny za browara były zabójcze. Na szczęście ratowaliśmy się lokalnym trunkiem czyli winem ryżowym, które po tajniacku udawało się mam kupować po 50 tyś. IDR u zaprzyjaźnionej gospodyni Fatimy u której jadaliśmy tanie i pyszne posiłki.
A jednak czegoś nam brakowało... i to nie alkoholu, ale o tym w kolejnym poście.
Zdjęcia z Gilli Air

Dokumentacja naszego grilowania