czwartek, 18 sierpnia 2011

Hard core riders



Każdy, kto mieszka w Polsce i porusza się po niej samochodem nie raz narzekał na stan dróg a także na brak poszanowania zasad bezpieczeństwa przez naszych kierowców. Zapewne też niejeden kierowca sam się do tego przyczynia mniej lub bardziej świadomie.
Ba nawet piesi często narażają siebie jak innych uczestników ruchu drogowego na różnego rodzaju niebezpieczeństwa przez swoją nieuwagę a czasami po prostu głupotę.
Podczas swojej pierwszej podróży do Chin oraz Wietnamu spotkałem sie z całkiem dla mnie nowym zjawiskiem, które jest zupełnie obce mieszkańcom starego kontynentu.
Otóż Azjaci mają bardzo specyficzny sposób poszanowania dla zasad ruchu drogowego, zgoła odmienny od tego, co wpaja się nam od urodzenia. Oczywiście dotyczy to wszystkich krajów Azji południowo wschodniej z wyjątkiem Singapuru, Tajlandii i chyba Malezji.
Domyślam się, że taki stan rzeczy wynika przede wszystkim za faktu, iż w tych krajach mieszka bardzo dużo mieszkańców a wszyscy oni są w ciągłym ruchu wykorzystując do tego przede wszystkim skutery i motocykle, ale także autobusy, mini busy, jepneye, vany, tuk tuki, riksze, rowery i wszelkiej maści "wozidła" skończywszy na konnych zaprzęgach.
Pomijając prowadzących ciężarówki, którzy zazwyczaj poruszają sie dość wolno, większość kierowców w Azji stawia sobie za punkt honoru złamanie jak największej ilości przepisów na jak najkrótszym odcinku drogi. W procederze tym przodują przede wszystkim kierujący autobusami na długich trasach a także ci od mini busów na krótszych trasach między dwoma nieodległymi miasteczkami.
Nie ma tu znaczenia ani pora roku ani tym bardziej pora dnia czy nocy. Azjaci mają wielki wstręt do włączania prawidłowych świateł, oni w ogóle najchętniej by tych świateł nie włączali. Za to bardzo chętnie ich używają do poganiania maruderów przed sobą lub do złośliwego oślepiania kierowcy, który nie daje się wyprzedzić. Oczywiście podczas tej czynności klakson stanowi swoista przeciwwagę dla wyjącego silnika, z którego wyciska się ile fabryka dała na górskich krętych podjazdach zazwyczaj w obciążonym do granic możliwości pojeździe, najczęściej na biegu drugim lub pierwszym. W ogóle samo oświetlenie pojazdów w nocy to temat na oddzielną opowieść. Każdy właściciel swojego pojazdu w sposób dowolny wyposaża go w oświetlenie. Przodują w tym procederze oczywiście posiadacze autobusów, mini busów oraz vanów. Najpopularniejsze są zielone światła na obrysie przedniej części autobusu, choć takie też stosują ciężarówki, za to mniejsze pojazdy zazwyczaj wyglądają jak choinki upstrzone niebieskimi i czerwonymi migoczącymi lampkami głownie na masce, spojlerach i dachu.
Będąc w Indonezji musimy często korzystać z lokalnego transportu, bo to rozległy kraj. Odległości między miastami, choć często nieznaczne po 150 do 250km bywają pokonywane w czasie zupełnie nie adekwatnym do europejskich wyobrażeń. Jest to oczywiście wynikiem tego, że wyspy, po których się poruszamy maja bardzo słabo rozwiniętą sieć dróg a większość z nich prowadzi przez tereny górskie z niezliczoną ilością zakrętów, zjazdów i niebotycznych podjazdów.
Czemu o tym wszystkim piszę? Bo wydawało mi sie, że już oswoiłem się ze zjawiskiem hard corowych kierowców azjatyckich, że po nocnej jeździe nad przepaściami budującej sie drogi w dżungli na pograniczu Chińsko - Wietnamskim, oraz górskich serpentynach na Filipinach nic mnie nie zaskoczy. A jednak myliłem się. Okazuje sie jednak, że Indonezyjscy kierowcy przebili wszystko to, co do tej pory widziałem na azjatyckich drogach.
Poza wspomnianymi powyżej kwestiami związanymi z oświetleniem, używaniem lub nie świateł w nocy, klaksonu, Indonezyjczycy dołożyli wyprzedzanie na czwartego i piątego oraz permanentne poruszanie się po nie swoim pasie. Czasami nie bardzo już wiemy czy w Indonezji obowiązuje ruch lewo czy prawostronny, bo nasz kierowca wiozący nas podczas wycieczki na Bromo i Ijen głownie korzystał z prawego pasa przez większość drogi.  Hmm, tak sie zastanawiam czy powinienem pisać drogi, bo to, czym sie poruszaliśmy w stronę Ijen i z powrotem na pewno nie może nosić miana drogi. Ja bym to nazwał wyschniętym korytem górskiej rzeki, po której nie wiedzieć, czemu postanowiono poruszać się motocyklami, skuterami oraz wozić turystów w mini busach zapakowanych jak sardynki wraz z bagażami.
Do tego należy dodać że Indonezyjskie drogi, szczególnie te w terenach górskich są w permanentnej przebudowie, rozbudowie oraz remoncie. Odcinki nie rozkopane, nie zastawione koparką, młotem pneumatycznym czy 10m dziurą na środku należą do rzadkości i stanowią jak by zaprzeczenie Indonezyjskiej drogowej normy.
W takich warunkach poruszamy się każdego dnia, mając za dodatkową atrakcję, wyjące dzieci, rzygających współpasażerów, palących Indonezyjczyków, oraz ulubioną rozrywkę właścicieli wszelkich bemo oraz vanów czyli puszczanie ogłuszającej muzyki z ogromnych głośników wciśniętych pod fotele na czele z monstrualnym subbuferem do basów w czym przodują właściciele tych pojazdów na wyspach Flores po których przyszło nam podróżować w obu kierunkach od Labuhanbajo do Maumere i z powrotem w ciągu ostatnich kilku dni. Na szczęście udało nam sie to przetrwać i wreszcie dotrzećw miejsce gdzie mamy nadzieję nieco poleniuchować, ale o tym w kolejnym poście...
Parę zdjęć z przejazdów

I jeszcze kilka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz