piątek, 8 lipca 2011

Ekonomika podróżnika

Moi rodzice zaszczepili we mnie zamiłowanie do podróży. Jak sięgnę pamięcią zawsze gdzieś wyjeżdżaliśmy. Za czasów PRL oczywiście w Polskę, po 89 roku czasem za granicę, ale tylko tą najbliższą, Czechosłowacja, Węgry...
Przez całe dzieciństwo marzyłem o krajach dalekich i egzotycznych. Czytałem z wypiekami na twarzy przygody Tomka oraz oglądałem w TVP "Do okola świata bez wiz i dewiz" i oczywiście nieśmiertelnego Tonego Halika.
Gdy dorosłem i zacząłem być samodzielny moje marzenia wreszcie mogły zostać zrealizowane. Planowanie nie stanowi dla mnie problemu, robię to raczej intuicyjnie. Lubię spędzać całe godziny na zdobywaniu informacji o miejscach które zamierzam odwiedzić i o tych do których zmierzam.
Zbieranie funduszy na podróże marzeń przychodziło mi raczej łatwo gdyż jestem z zasady bardzo oszczędny, choć wymagało to ode mnie sporych wyrzeczeń i samozaparcia. I tak przez ostatnich kilka lat dzięki odrobinie szczęścia i sprzyjającym okolicznościom udało mi się dotrzeć do kilku fajnych miejsc na świecie.
Jako dziecko, a potem także jako nastolatek zawsze zastanawiałem się jak moi rodzice dawali radę z niewielkich pensji (pierwotnie jednej ojca) finansować te wszystkie nasze wyjazdy tym bardziej, że mam trójkę rodzeństwa.
Po jakimś czasie, gdy nieco nabrałem doświadczenia życiowego, a przede wszystkim podróżniczego uświadomiłem sobie, że to wszystko było możliwe dzięki silnej determinacji i umiejętności rozsądnego gospodarowania posiadanymi środkami.
Dziś jesteśmy ostatni dzień w Tajlandii. danie z woka Koło 1900 wsiadamy w autobus z Hat Yai i jedziemy do Kuala Lumpur skąd 11 lipca wylatujemy do Jakarty. Czemu o tym piszę? No właśnie ekonomika...
Mieliśmy w planach częściowe zwiedzanie Malezji. Niestety ten kraj jest droższy niż Tajlandia i Indonezja do której zmierzamy.
Standardowy budżet podróżnika w Azji to około 20 - 25$ na dzień. Są też tacy co dają radę za 15 - 20$ i też jest im dobrze. Nam było bardzo dobrze w Tajlandii i niczego sobie nie żałowaliśmy, szczególnie jeżeli chodzi o jedzenie i picie. Dasia trochę poszalała na zakupach. Zdarzyło nam się też dać się wyrolować w sumie na kilkanaście dolarów to tu to tam...
Dlatego zrezygnowaliśmy z planowanego wcześniej kilku dniowego pobytu w okolicach Cameron Highlands w Malezji co na pewno było by o wiele kosztowniejsze niż spacerowanie po miasteczku Songkhla i jego plażach.
Niby oglądamy każdego dolca dwa razy nim zapłacimy za Guest House, targujemy się z Tuk tukowcami i często po prostu idziemy na piechotę, jeździmy lokalnymi autobusami lub pociągami jeśli tylko to możliwe ale gdy idziemy coś zjeść to jakoś tak inaczej wychodzi. Choć z założenia jadamy przede wszystkim na ulicach to i tak większość kasy z codziennego budżetu idzie na to co zjadamy i wypijamy. Ciężko jest się oprzeć widokowi grubej 15 centymetrowej krewetce z grilla czy najlepszej sałatce świata z zielonej papaji, a potem pierożki na parze lub phad thai do tego piwo chang lub archer. A przecież to nie koniec jest jeszcze przepyszny naleśnik z jajkiem i bananem z mleczkiem skondensowanym lub sticky rice z mango też z mleczkiem popijany shake z mango lub arbuza a na koniec wielki kubek ice coffee. Można by wymieniać dalej, ale po co? tu po prostu trzeba być!
Taka to podróżnicza ekonomika...

Songkhla dzień 1
Wycieczka na Ko Yo
Songkhla dzień 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz