środa, 27 lipca 2011

Wulkaniczny pył, siarka na kilogramy i pobudka 0330


Podróże sprzyjają nowym znajomościom. My będąc w Yogjy poznaliśmy Wojtka i Asię, z którymi spędziliśmy miło kilka dni wspólnie podróżując po okolicach tego miasta jak i dalej wchodząc na Bromo i wspinając się na Ijen. Nie sililiśmy sie na samodzielne organizowanie czegoś, co już zorganizowano tylko wykupiliśmy wspólnie wycieczkę do wspomnianych obu atrakcji z transportem na Bali.
Bromo to jeden z bardziej czynnych wulkanów w Indonezji. Jak sie okazało byliśmy na krawędzi jego krateru w przeddzień zwiększonej aktywności. Ciekawy jestem, co to oznacza zwiększona aktywność skoro my po kilku godzinach pobytu w pobliżu tego wulkanu byliśmy cali umorusani w tufie i wszędobylskim pyle, który wdzierał sie nam do nosa, uszu i pod ubrania, nie wspominając o butach.
Nasz wycieczka opiewała zorganizowany transport na trasie Yogja - Bromo - Ijen - Denpasar wraz z noclegami oraz jeepem pod punkt widokowy na Bromo. Sprzedawca dokładnie nam objaśnił, co wchodzi w cenę i jakie atrakcje nasz czekają. Najbardziej z tego wszystkiego martwiło nas to, że przez kolejne dwa dni będziemy musieli wstawać w środku nocy tylko po to by zobaczyć wschód słońca.
Azjaci w ogóle maja coś nie tak z tym wschodem słońca. Nie wiem czy maja jakiegoś "fisia" czy coś w tym stylu, ale gdzie by sie nie ruszyć wszędzie, gdy coś mają do sprzedania atrakcyjnego dla białych zawsze wiąże się to z koniecznością wstawania w środku nocy by zdążyć na wschód słońca. to nie jest lekkie Wschód słońca nad Chińskim Murem, nad Angkor Wat, w Borobudur, na Bromo, na Ijen, na Kelimutu i gdziekolwiek się jeszcze da. Czasami można to zrozumieć, bo chodzi o zachmurzenie i mgły zaraz po świcie szczególnie w terenie górzystym, no, ale przecież my mamy wakacje a tu pobudka dwa dni pod rząd o 0330!
Pod Bromo dotarliśmy w nocy po hardcorowej jeździe z szalonym kierowcą jeżdżącym głównie nie swoim pasem. Na szczęście dużo spałem, więc chyba ominęły mnie niepotrzebne stresy. No, ale na miejscu też było nie za wesoło. Przywitała nas temperatura 10C oraz handlarze czapek i kurtek. Oczywiście byliśmy na takie warunki przygotowani, czego nie można było powiedzieć o większości białych turystów jednak i tak przeżyliśmy szok po 35 stopniowych upałach. Jeszcze większy szok przeżyło moje ciało podczas łazienkowych ablucji po lodowatą wodą z polewaczki - no cóż twardym trzeba być nie miętkim!
Bromo był zachwycający i dymił jak trzeba. Narobiliśmy pełno zdjęć i przeszliśmy sie po terenie jak z księżyca brakowało jedynie braku grawitacji by sie poczuć jak Armstrong. Po śniadaniu z widokiem na dymiący wulkan i kolejnym lodowatym prysznicu ruszyliśmy do Ijen. Po drodze znów nasz kierowca postanowił udowodnić ze wszystko, co wiemy o kodeksie drogowym oraz zasadach ruchu drogowego można włożyć między bajki.
Tym razem mieliśmy bardzo miła niespodzianką, bo w naszym pokoju był prysznic z ciepła wodą!  Bromo Eshh jak człowiek szybko zapomina jak to miło wziąć ciepły prysznic.... posiedzieliśmy trzy razy dłużej pod sitkiem niż to było konieczne i poszliśmy spać, bo znów czekała nas pobudka tym razem o 0400.
Jeżeli przenikliwe zimno pod Bromo było najlepszym sposobem by nas rozbudzić to droga pod Ijen była jeszcze lepsza. To, czym sie poruszaliśmy w drodze pod krater składało sie tylko w 20% z drogi asfaltowej a w 80% czegoś, co kiedyś chyba było drogą, ale zostało zamienione w kupę gruzu przez deszcze i dżunglę.
Tym razem mieliśmy o wiele więcej do przejścia na własnych nogach, niestety w bardzo niesprzyjających warunkach siąpiącego deszczu i 100% zachmurzenia, co nie dawało zbytnich nadziei na ładne zdjęcia jak z folderów. Na szczęście im wyżej tym było ładnej. Po drodze mijali nas tragarze z koszami pełnymi skamieniałej siarki po 80 - 100Kg. Drobni, wychudzeni ludzie w kaloszach, japonkach czy nawet boso palący jak lokomotywy znajdowali jeszcze siły by sie uśmiechnąć i zachęcić do zrobienia fotografii byle wydębić kolejnego dolara czy paczkę fajek, a czasem bezinteresownie. Trochę to było żenujące, my z aparatami na wycieczce gdzie atrakcją stała sie ciężka ludzka praca...

Na krawędzi krateru wypogodził się i naszym oczom ukazał sie w dole upragniony folderowy widok na największy naturalny zbiornik kwasu siarkowego z dymiącymi wychodniami do pozyskiwania siarki.
Po zejściu na dół mogliśmy sami sie przekonać jak ciężką pracę musza wykonywać pracujący tu ludzie tym bardziej, gdy wiatr się zmienił i chmura toksycznych siarkowych oparów odebrała nam oddechy.
Było ciężko, ale naprawdę warto, bo przecież po dwóch dniach będąc już na Bali zapomnieliśmy o tych masakrycznych nocnych pobudkach a w pamięci pozostały tylko niesamowite widoki dymiącego Bromo i ogromnych kawałów siarki w koszach ciężko pracujących Indonezyjczyków.

Zdjęcia z Bromo i Ijen

I jeszcze trochę zdjęć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz